Tym razem celem naszej wyprawy było wschodnie pogranicze oraz morskie wybrzeże - w trzy dni pokonaliśmy trasę od styku polskiej granicy z Obwodem Kaliningradzkim, wzdłuż Zalewu Wiślanego, a dalej wybrzeżem Bałtyku do Gdańska.
Jechaliśmy w osiemnastoosobowej, grupie z czego 14 osób z niepełnosprawnościami poruszało się na rowerach poziomych, trójkołowych i handbikach. Celem wyprawy było nie tylko pokonanie blisko 85 km, ale także rehabilitacja i rekreacja dzięki aktywności fizycznej. Mamy to już dobrze przetestowane aktywne spędzanie czasu w plenerze. To genialny zastrzyk endorfin. Poza tym na trasie nie brakowało malowniczych krajobrazów oraz atrakcji turystycznych, którymi mogliśmy się cieszyć równie mocno, co bardzo przyjemnym i satysfakcjonującym fizycznym zmęczeniem.
Pierwszy dzień jazdy pomiędzy Piaskami, a Kątami Rybackimi upłynął nam przejazdem przez leśne szlaki rowerowe. Widoki były niesamowite. Panorama Bałtyku zapierała dech w piersiach. Po drodze zwiedziliśmy też jedną z największych i najgłośniejszych Polskich inwestycji przekop Mierzei Wiślanej. Zostaliśmy tam bardzo miło przyjęci przez pracowników portu na przekopie Mierzei Wiślanej, którzy opowiedzieli nam o tej ogromnej inwestycji i nas oprowadzili. Po dotarciu do Kątów Rybackich zatrzymaliśmy się na nocleg w jednym z gospodarstwie agroturystycznym.
Rano z Kątów Rybackich ruszyliśmy do Mikoszewa. Wrażeń nie brakowało już od śniadania. Okazało się, że odpada nam jeden ze sprawnych asystentów, bo Roman obudził się dramatycznie chory. Jak przekonaliśmy się po powrocie do Gdańska, to było zapalenie oskrzeli, wiec poważna sprawa. Nie było wyjścia musiał natychmiast wracać do domu. Bardzo zła wiadomość, bo jego wsparcie, zwłaszcza fizyczne było nam bardzo potrzebne, a w ogóle obstawa asystentów była już iście minimalistyczna nawet z nim w składzie. Potem było jeszcze bardziej rozrywkowo i dzień okazał się naprawdę sądny i wykończył nas fizycznie. Przekonaliśmy się, że trasa ze swoimi ubitymi szlakami leśnymi, która na początku maja jawi się jako wymarzona w połowie czerwca jest niczym innym jak piaszczystą pustynią przez którą dosłownie musieliśmy się przedzierać. I choć nic tego nie zapowiadało i zaczęło się od pięknego przedpołudnia na plaży w Sztutowie to ten dzień był prawdziwym poligonem ćwiczebnym zwłaszcza dla naszych asystentów, którzy doświadczyli dosłownego treningu kardio. Każdy kolejny odcinek trasy obfitował w niedowierzanie, a momentami w śmiech przez łzy i absolutnie nas wykończył. Chwilę oddechu mieliśmy jedynie podczas zwiedzania obozu koncentracyjnego w Sztutowie, gdzie niestety z oczywistych względów panował mało relaksujący klimat oraz w trakcie przejażdżki kolejką wąskotorową ze Sztutowa do Mikoszewa, gdzie wieczorem mieliśmy zaplanowanego grilla, ognisko i intensywną regenerację sił. Coś jednak musiało się jeszcze wydarzyć żeby wieczór też nabrał kolorytu. Tym razem z gorączką i dreszczami w łóżku jeszcze przed dobranocką wylądowała Ania równie chora, jak rano Roman. Krótko mówiąc ekipa Podróży bez Granic też trochę się posypała.
Po sympatycznym wieczorze i dobrze przespanej nocy motywacja do osiągnięcia mety w Gdańsku była ogromna. Ruszaliśmy z nieco mieszanymi uczuciami, bo przecież był przed nami już ostatni dzień jazdy i jak zwykle czas rajdu umknoł nam błyskawicznie. Dzień zapowiadał się pięknie, więc ruszyliśmy ze zdwojoną energią. Po krótkim fragmencie trasy czekała nas przeprawa promowa przez Wisłę. Z perspektywy rowerzysty całkiem ciekawe doświadczenie. No, a potem prawdziwy test siły i wytrzymałości. Zrobiło się naprawdę upalnie, a nasza trasa przebiegała wprost idealnymi asfaltowymi ścieżkami rowerowymi, które jednak w pełnym słońcu rozgrzewały się do piekielnych temperatur dając nam efekt rowerowej sauny. Cud że nikogo nie dopadło przegrzanie. Wytrwałości jednak nie zabrakło i udało się osiągnąć metę w Gdańsku z odwiedzeniem starówki i obowiązkowym grupowym zdjęciem pod Neptunem. Potem improwizowany obiad – pizza zamówiona na jeden ze skwerów starego miasta. To była długa biesiada z bardzo długimi rozmowami, bo okazało się, taka forma relaksu bardzo przepadła grupie do gustu. Następnie Ci z uczestników, którzy przyjechali z dalszych zakątków polski ulokowali się we wcześniej zarezerwowanym pokoju schroniska młodzieżowego zlokalizowanego nieopodal dworca kolejowego Gdańsk Główny. Idealna miejscówka z której rano łatwo mogli wyjechać do domu